Z UKŁADEM NIE WYGRASZ
Historia mojej habilitacji pokazuje patologię w nauce polskiej, która niszczy potencjał interdyscyplinarnych naukowców, szukających nowych ścieżek i rozwiązań, a nie podążających przetartymi szlakami starszych kolegów. Stałam się ofiarą układów i dyskryminacji mających na celu zablokowanie kariery naukowej i zmuszenie mnie do rezygnacji z pracy w instytucie z powodu „nie(do)pasowania do środowiska”. Klany rodzinne, układy i znajomości, grzecznościowe recenzje, sztuczne namnażanie nieznaczących projektów, dopisywanie się do artykułów swoich doktorantów i habilitantów, ilościowe produkowanie nie wnoszących nic nowatorskiego do nauki publikacji, blokowanie kariery inteligentnych i tym samym stanowiących zagrożenie dla starej kadry naukowców, dyskryminacja osób niepełnosprawnych i chorych, brak otwartości na interdyscyplinarność i tym samym specjalistów mogących oceniać takie osiągnięcia, zamiast dążenia do postępu w nauce pielęgnowanie status quo to bolączki polskiej nauki. Jak się okazuje, w Polsce można uzyskać tytuł doktora habilitowanego brylując na konferencjach i stając się częścią układu poprzez odpowiednie znajomości. Wartość osiągnięć naukowych nie jest aż tak istotna. Tak przynajmniej rozumiem uzasadnienie Komisji Centralnej w mojej sprawie, która właśnie z powodu braku aktywności naukowej odmówiła mi tytułu.
Ale zacznę może od początku, cierpię na migrenę od 10 roku życia, a zdiagnozowano u mnie szczególnie ciężki i oporny na leczenie przypadek migreny klasycznej dopiero w latach 90-tyh i od tego czasu jestem pod opieką specjalistów neurologów z tytułami naukowymi (najpierw w Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, a od 2002 roku w Gdańskim Uniwersytecie Medycznym). W okresie szkolnym z uwagi na bóle głowy często opuszczałam zajęcia, co nie rzutowało na moje oceny, gdyż z łatwością nadrabiałam zaległości. Zarówno w szkole podstawowej, jak i w liceum miałam bardzo dobre oceny i nawet w klasie maturalnej świadectwo z czerwonym paskiem. Jednak po przeprowadzeniu się do Krakowa, gdzie studiowałam germanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, stan mój znacznie się pogorszył z uwagi na położenie geograficzne i zanieczyszczenie miasta. Efektem tego były częste napady migreny nawet z utratą świadomości. W latach, kiedy studiowałam, nie mogłam usprawiedliwiać się chorobą, gdyż ludzie cierpiący na migrenę byli stygmatyzowani jako nadwrażliwe osoby ze skłonnością do depresji, a sama choroba traktowana była jako tzw. „globus”. W związku z tym zmuszona byłam do poddania się różnym terapiom, jak leczenie środkami przeciwdepresyjnymi, przeciwpadaczkowymi, psychotropami, beta-blokerami i innymi, które oprócz uciążliwych skutków ubocznych nie pomagały. Dlatego też nie raz musiałam zdawać egzaminy z paraliżującym wręcz bólem czy przychodziłam nieprzygotowana na zajęcia, bo miałam np. dwudniowy atak za sobą. Z tego powodu miałam wielokrotnie gorsze oceny. Pod koniec moich studiów dotarł do Polski pierwszy na świecie doraźny lek przeciwmigrenowy Immigran (z grupy tzw. tryptanów), który uśmierzał w znacznej mierze ból, co pozwoliło mi prowadzić w miarę normalne życie i podjąć pracę. Jednak organizm po latach przyjmowania leku przyzwyczaja się i przestaje reagować na lek. Tak też się stało w moim przypadku (karta informacyjna z Kliniki Neurologii GUM z dnia 29.07.2009r.). Z powodu tak ciężkiego typu migreny w 2003 roku orzeczono u mnie na stałe lekki stopień niepełnosprawności. Mimo chronicznej choroby o podłożu neurologicznym zdołałam skończyć studia i rozpoczęłam w 2000 roku pracę na Uniwersytecie Gdańskim najpierw na warunkach umowy o dzieło, a od października 2003 roku umowy o pracę. Moja determinacja i chęć walki z towarzyszącym mi przez całe życie schorzeniem sprawiły, że w 2003 roku napisałam, a w 2004 obroniłam pracę doktorską.
Wskazując Radę Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Gdańskiego jako jednostkę organizacyjną do przeprowadzenia postępowania habilitacyjnego, przekonana byłam, że jednostka naukowa, w której jestem zatrudniona od 2003r., czyli Instytut Filologii Germańskiej, będzie mi przychylna, a już na pewno nie będzie mi utrudniała uzyskania tytułu doktora habilitowanego. Tymczasem okazało się, że po dwóch recenzjach z pozytywną konkluzją (patrz: Recenzja Łopuszańska, Recenzja Sadziński) i jednej nie zarzucającej mi niczego w kwestii merytorycznej, a jedynie mankamenty formalne (patrz: Recenzja prof. Z. Berdychowska), komisja w składzie: prof. dr hab. E. Mańczak-Wohlfeld (UJ), prof. dr hab. G. Łopuszańska (UG), prof. dr hab. Z. Berdychowska (UJ), prof. dr hab. R. Sadziński (UŁ), dr hab. J. Sikora (prof. UG), dr hab. D. Olszewska (prof. UG) zawnioskowała jednogłośnie przeciw nadaniu mi stopnia doktora habilitowanego (patrz: Uchwała Rady Wydziału).
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
W posiedzeniu komisji nie uczestniczył prof. dr hab. J. Iluk (UŚ). Sądząc po tym, że nawet recenzenci, którzy pozytywnie ocenili moją pracę głosowali przeciwko, nasuwa się przypuszczenie, iż działali pod wpływem nieprzychylnie nastawionych członków komisji. Fakt, że ktoś napisał pozytywną recenzję z rekomendacją do nadania stopnia naukowego doktora habilitowanego, a później głosował przeciw nadaniu owego tytułu podważa autorytet tej osoby zarówno jako członka Centralnej Komisji, jak i obiektywnego i rzetelnego specjalisty.
Rada Wydziału Filologicznego UG po zapoznaniu się z dokumentacją, recenzjami oraz stanowiskiem Komisji Habilitacyjnej w dniu 5 października 2017r. podjęła uchwałę o odmowie nadania mi doktora habilitowanego nauk humanistycznych w dyscyplinie językoznawstwo popierając negatywny wniosek komisji. W uzasadnieniu można przeczytać, że „dorobek naukowy Habilitantki jest skromny i ma charakter odtwórczy”. Jest to dla mnie tym bardziej niezrozumiałe, że w żadnej recenzji nie podniesiono tego argumentu. Poza tym moja monografia jest pracą interdyscyplinarną, a zawarte w niej tezy nie mogą być jeszcze całkowicie zweryfikowane w uwagi na obecny stan rozwoju techniki, który nie pozwala jeszcze na obserwację przebiegu kompleksowych procesów przetwarzania językowego w ten sposób, aby je oddzielić od siebie, jednoznacznie zidentyfikować i zlokalizować. Dlatego jest tak dużo niezgodności, niejasności i niedociągnięć w wynikach eksperymentalnych. Nie można bowiem pominąć faktu, że w przetwarzaniu językowym bierze udział wiele różnych struktur mózgowych, które składają się z ogromnej liczby połączeń neuronowych. Są to więc problemy nowe i w dużej mierze jeszcze nie zbadane. Główna teza postawiona w rozprawie habilitacyjnej dotycząca zależności między leksykonem mentalnym a procesem tłumaczenia jest również nowa i niezbadana. Również kwestia organizacji leksykonu mentalnego u osób dwujęzycznych nie jest do końca wyjaśniona, czego dowodem są różne teorie. Przeprowadzone przeze mnie badania sugerujące oddzielne leksykony mentalne u osób dwujęzycznych analizowanych w moim doktoracie, zostały dopiero niedawno potwierdzone techniką fMRI (Hahne / Friederici 2001; Meisel 2007; Herrmann / Fiebach 2007). Po przeczytaniu opinii Komisji Habilitacyjnej zastanawiam się, czy zarzuty mi stawiane nie dotyczyły również wielu innych Habilitantów, którzy jednak uzyskali tytuł.
Mimo, że przedstawiłam zaświadczenia lekarskie z Poradni Neurologicznej Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego usprawiedliwiające brak udziału w konferencjach i skromny dorobek dotyczący działalności organizacyjnej, komisja habilitacyjna posłużyła się tymi argumentami, aby uzasadnić swoją decyzję. Poddając w wątpliwość fakt, że mogę prowadzić zajęcia dydaktyczne na uczelni, podczas gdy czynny udział w konferencji stanowi da mnie problem, podważa swoją argumentacją orzeczenia lekarskie, do czego nie posiada żadnych kompetencji.
Pracując w Instytucie Filologii Germańskiej starałam się w miarę moich możliwości wywiązywać ze swoich zadań dydaktycznych i naukowych i mimo choroby sprostać tym obowiązkom. Jednak nie mogę powiedzieć, że spotkałam się z jakimkolwiek zrozumieniem ze strony ówczesnej dyrekcji, która podważała powagę mojego schorzenia (np. dr hab. D. Olszewska oznajmiła mi wręcz, że nauka nie ma ze mnie pożytku, jeśli mój stan zdrowia uniemożliwia mi uczestniczenie w konferencjach). Nie spotkałam się również z jakąkolwiek empatią, kiedy przechodziłam ciężki okres w życiu z powodu rozwodu i miałam malutkie dziecko, które sama wychowywałam. Byłam obciążana takimi sprawami jak przeprowadzenie rekrutacji, układanie planu, przygotowywanie broszur na targi, organizowania spotkań itp. Próby odmowy z uwagi na trudną sytuację czy stan zdrowia były niemile widziane. Nawet prośba, aby nie przydzielać mi zajęć w weekendy z uwagi na fakt, że nie miałam z kim zostawić dziecka (cała moja rodzina mieszka na południu Polski), była traktowana jak wymigiwanie się. Nigdy nie myślałam, że w XXI wieku pracownik naukowy może być stygmatyzowany z powodu choroby, a jego dorobek naukowy oceniany jedynie przez pryzmat konferencji. Wydaje mi się, że osoby, które i tak są pokrzywdzone przez los i nie mają równych szans w porównaniu z osobami zdrowymi, a mimo to próbują coś osiągnąć, powinny być raczej wspierane przez swoją uczelnię, a nie dyskryminowane. W moim przypadku migrena wywoływana jest silnym stresem, wahaniami ciśnienia oraz dodatkowo nasilona wadą serca PFO i dyskopatią w odcinku szyjnym. Już same zajęcia ze studentami są dla mnie wyzwaniem i często po całym dniu pracy dostaję ataku migreny, więc muszę wziąć tabletkę (obecnie Sumamigren 100mg lub Zolmiles 5mg), która nie zawsze pomaga. Dlatego też powinnam minimalizować sytuacje wywołujące ataki, ponieważ nie mogę przekroczyć miesięcznej dawki środków przeciwmigrenowych z uwagi na zagrożenie uzależnienia. Dzięki lekom da się obecnie z migreną funkcjonować pod warunkiem, że nie przeciąża się układu nerwowego, oraz eliminuje czynniki stresogenne (w moim przypadku między innymi wystąpienia publiczne). Całe moje życie muszę podporządkowywać chorobie, więc wykonuję tylko to, co jest konieczne do egzystencji.
Podniesiona jako argument w uzasadnieniu aktywność na konferencjach nie powinna być warunkiem koniecznym do bycia naukowcem, tym bardziej, że żyjemy w dobie powszechnie dostępnych informacji w sieci, a ja zajmuję się psycholingwistyką, a więc nauką interdyscyplinarną, która w Polsce dopiero zaczyna się rozwijać i nie organizuje się konferencji poświęconych tej tematyce.
Nie chcę się rozpisywać na temat mojego życia, gdyż jest to dla mnie przykre. Nie oczekuję współczucia, chciałabym tylko zwrócić uwagę na to, że brak udziału w konferencjach czy współpracy zagranicznej nie był spowodowany niezaangażowaniem z mojej strony, lecz koniecznością niezależną ode mnie.
Mimo choroby i dziecka, mimo braku jakiejkolwiek pomocy czy chociażby zrozumienia ze strony pracodawcy, napisałam rozprawę habilitacyjną (patrz: autoreferat).
Dyrekcja Instytutu Germanistyki, a między innymi jeden z członków Komisji Habilitacyjnej, zamiast wspierać mnie, utrudniała mi wręcz pracę naukową poprzez dodatkowe obciążenia czy odmowę dofinansowania projektów lub wyjazdów na kwerendę biblioteczną, które były niezbędne do pracy naukowej z uwagi na brak odpowiedniej literatury w Polsce. A jednak mimo braku zarzutów merytorycznych dotyczących monografii, komisja odmówiła mi nadania stopnia doktora habilitowanego.
Komisja habilitacyjna w uzasadnieniu stwierdziła, że monografia ma znamiona autoplagiatu, co wydaje się z prawnego punktu widzenia absurdem, gdyż plagiat definiowany jest jako „przywłaszczenie cudzego pomysłu twórczego, wydanie cudzego utworu pod własnym nazwiskiem lub dosłowne zapożyczenie z cudzego dzieła opublikowane jako własne” (SJP PWN). Chociaż w ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych pojęcie plagiat nie pada ani razu, to rozumie się przez nie – zgodnie z art. 115 ust. 1 Prawa Autorskiego (Ustawa z 4.2.1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych, Dz.U. Nr 24, poz. 83 ze zm.) – przywłaszczenie sobie albo wprowadzenie w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu. W kontekście treści cytowanego przepisu, przyjmując literalne znaczenie pojęcia autoplagiat, można byłoby założyć, że twórca dopuszcza się kradzieży treści własnego dzieła, co stanowi sprzeczność samą w sobie (J. M. Doliński, Edukacja Prawnicza 3 (132) marzec 2012). O ile przy popełnieniu plagiatu występują dwa podmioty: kradnący tytuł autora tudzież treść dzieła oraz okradany z tychże twórca, to wobec autoplagiatu mamy do czynienia z jednym autorem, który sam siebie okraść z przysługujących praw nie może.
Wobec powyższego nasuwa się pytanie, jak można siebie samego splagiatować. Przytoczone przez mnie w książce fragmenty wcześniej publikowanych artykułów nie były przedstawione jako nowe tezy, a jedynie stanowiły wprowadzenie do poruszanej tematyki. Rozprawa habilitacyjna jest zwieńczeniem pracy naukowej na przestrzeni pewnego odcinka czasu, i oczywistym jest fakt, że jeśli np. analizuję zależność miedzy leksykonem mentalnym a tłumaczeniem, to wyjaśnienie istoty leksykonu mentalnego mogę zaczerpnąć z własnego artykułu, w którym zajmowałam się leksykonem mentalnym. Treści te nie stanowiły zasadniczej części pracy, a jedynie dotyczyły części teoretycznej, która bazuje na osiągnięciach naukowych i przeprowadzonych badaniach w dziedzinie psycho- i neurolingwistyki. Monografia stanowi pewien rodzaj podsumowania i rozszerzenia rozważań nad procesami poznawczymi zachodzącymi podczas tłumaczenia na płaszczyźnie językowej i pozajęzykowej, a przeprowadzone badania miały potwierdzić słuszność tych rozważań. Niewyszczególnienie przeze mnie w bibliografii tych artykułów podyktowane było obawą nadmiernego eksponowania własnej pracy, co mogło by być odebrane jako przejaw próżności. W obliczu faktu, że obecnie można wskazać jako osiągnięcie naukowe zbiór artykułów o zbliżonej tematyce, a nie zadawać sobie dodatkowego trudu, aby zebrać swoje rozważania w całość i spróbować udowodnić właściwy kierunek rozumowania poprzez dodatkowe badania empiryczne i analizę wyników, wyżej wymieniony zarzut nie ma podstaw do odmowy stopnia naukowego. Należy nadmienić, iż zacytowane w mojej pracy fragmenty, na które powołano się w recenzji nie stanowią istotnej części dzieła pod względem jego objętości. Ważny jest również fakt, iż nie doszło tu do naruszenia majątkowych praw autorskich, gdyż do przytoczonych w monografii treści nigdy się tych praw nie zrzekłam.
Sąd Apelacyjny w Warszawie w orzeczeniu z 15 września 1995 r. przyjął, że: „Nie jest plagiatem dzieło powstałe w wyniku zupełnie odrębnego, niezależnego procesu twórczego, nawet jeżeli posiada treść i formę bardzo zbliżoną do innego utworu (…), ponadto ochronie podlega nie temat, a jego indywidualizacja” (Wyrok SA w Warszawie z 15.9.1995 r., I ACr 620/95, za: A. Korpała, [w:] S. Stanisławska-Kloc, A. Matlak, Prawo autorskie. Orzecznictwo, Warszawa 2010, s. 79). Książka habilitacyjna powstała niewątpliwie w wyniku odrębnego procesu twórczego, którego celem było potwierdzenie/udowodnienie postawionych w niej przeze mnie tez i stanowi wyłącznie, podobnie jak publikowane artykuły, moje dzieło.
Wobec powyższego oskarżanie mnie przez komisję habilitacyjną o autoplagiat wydaje się bezpodstawne i stanowi jedynie ewidentną próbę zdyskredytowania mojej osoby i zdyskwalifikowania mojej pracy. Przy braku jakichkolwiek błędów merytorycznych tego rodzaju zarzut i jego niejednoznaczny charakter może sugerować intencjonalne działanie jednego lub więcej członków komisji na moją niekorzyść.
Rada Wydziału, która odbyła się 5 października 2017r. poparła wniosek komisji, pomimo iż wiele osób miało odmienne zdanie co do decyzji komisji - w wyniku czego rozgorzała dyskusja na temat mojej habilitacji (patrz: protokół z posiedzenia RW).
Wstawiały się za mną między innymi osoby, które mnie nie znają osobiście, a którym decyzja komisji wydała się podejrzana ze względu na jej radykalny wydźwięk – nie adekwatny do podniesionych zarzutów. Komisja broniła oczywiście swojej decyzji nie argumentując decyzji żadnymi merytorycznymi błędami rozprawy habilitacyjnej, lecz koncentrując się głownie na braku aktywności habilitantki na konferencjach, jakby to udział w nich, a nie napisanie pracy naukowej gwarantowało uzyskanie tytułu doktora habilitowanego. Radzie Wydziału zostało odczytane tendencyjnie przygotowane uzasadnienie, które sugerowało, że recenzje nawet te pozytywne były właściwie negatywne, co jest ewidentnym zniekształcaniem faktycznego stanu rzeczy, działającym na niekorzyść Habilitantki, godzącym w jej dobre imię w oczach współpracowników, a także stanowiło rodzaj manipulacji i presji na członków Rady w celu uzyskania konkretnego rezultatu głosowania (patrz: protokół Komisji Hab.).
Moja osoba została przedstawiona przez byłą i obecną Dyrekcję w negatywnym świetle, aby nikt nie zarzucił komisji braku obiektywizmu. Dziekan sugerował przychylenie się do wniosku Komisji Habilitacyjnej obawiając się utraty uprawnień UG do nadawania tytułów naukowych i tak Rada Wydziału, mimo wielu głosów sprzeciwu przychyliła się do wniosku Komisji Habilitacyjnej i podjęła uchwałę o odmowie nadania mi stopnia doktora habilitowanego (Protokół z posiedzenia Rady Wydziału Filologicznego z 7 grudnia 2017r. dostępny w całości na stronie UG; nagranie z posiedzenia niedostępne).
Wspomniane powyżej wydarzenia spowodowały, iż osobiście odbieram uchwałę Rady Wydziału jako godzącą w moje dobre imię. Nasuwa się również podejrzenie jakoby dokonano na mnie „sądu koleżeńskiego” (sformułowanie to padło zresztą podczas posiedzenia Rady). Znane są przypadki, gdzie przy dwóch negatywnych recenzjach habilitanci uzyskali tytuł doktora habilitowanego właśnie dzięki wsparciu macierzystej uczelni. Pomimo faktu, że dwie recenzje mojej pracy są pozytywne, a nawet ta z negatywną konkluzją ma pozytywny wydźwięk, członkowie Rady Wydziału, a między nimi nieprzychylnie nastawieni do mnie pracownicy Instytutu Germanistyki niechybnie dołożyli starań, abym nie uzyskała stopnia doktora habilitowanego. O braku obiektywności i tendencyjności świadczy szczególnie fakt, iż ostatnia recenzja, która wpłynęła dopiero pod koniec września i po dwóch pozytywnych pisana była w taki sposób, jakby autorce szczególnie zależało na znalezieniu czegoś dyskwalifikującego mnie. Doszukano się niuansów typu: literówka w nazwisku Stewart czy roku wydania książki (w bibliografii powinien być oczywiście przy nazwisku prof. Sopaty rok 2009, bo do tego dzieła odwoływałam się w tekście, natomiast prof. Berdychowska przedstawiła to, jakby brakowało pozycji, na którą się powołuję w tekście, natomiast w bibliografii była pozycja, której w tekście brak).
Należy zwrócić uwagę na fakt, że Sekretarzem Komisji była dr hab. Olszewska, której konflikt ze mną nie jest tajemnicą. Pani Olszewska nie darzyła mnie sympatią i uprzykrzała mi pracę w instytucie podczas sprawowania funkcji dyrektora, np. poprzez wzmożone kontrole, czego nie stosowała wobec innych pracowników, poprzez nagminne obciążenia dodatkowymi obowiązkami nie przystającymi do zakresu obowiązków pracownika typu układanie planu na studia dzienne i zaoczne germanistyki oraz niemcoznawstwa, odmawiała mi również dofinansowania wyjazdu na kwerendę, podważała wiarygodność zwolnień i zaświadczeń lekarskich oraz nastawiała innych pracowników uczelni i obecną Dyrekcję negatywnie do mojej osoby. Kiedy wyjechałam w czasie sesji zakończywszy formalnie semestr ze studentami i przeniosłam konsultacje na drugi tydzień, dr hab. D. Olszewska bez jakiejkolwiek rozmowy ze mną, napisała pismo do ówczesnego Dziekana Wydziału Filologicznego z wnioskiem o podanie mnie do Komisji Dyscyplinarnej. Dziekan odrzucił oczywiście wniosek a dr hab. Olszewska najwyraźniej od tego czasu żywi do mnie urazę. Od momentu, kiedy się dowiedziałam, że dr hab. D. Olszewska została członkiem Komisji Habilitacyjnej, miałam obawy, że będzie działała na moją niekorzyść. Dlatego też zwróciłam się do Prodziekana ds. Nauki z prośbą o zmianę Sekretarza, jednak zignorowano moją prośbę.
Oczywistym jest, że kariery naukowe poszczególnych osób mają indywidualny niejednokrotnie niemierzalny charakter. Z tego względu nie można określić w sposób tabelaryczny minimów warunkujących uzyskanie kolejnych stopni w karierze naukowej. Niemniej jednak element porównawczy jest naturalnym i istotnym czynnikiem oceny wkładu w rozwój nauki w danej dziedzinie. Analizując dostępne publicznie dokumentacje ilustrujące przebieg postępowań habilitacyjnych względem pozostałych kandydatów, których postępowania zakończyły się sukcesem, dorobek naukowy, a w szczególności monografię habilitacyjną, pod wieloma istotnymi względami należało ocenić jako ponadprzeciętną, dodatkowo uwzględniając fakt nierównych szans z uwagi na chroniczny charakter choroby ograniczający z znacznej mierze aktywność naukową. W zaistniałej sytuacji mam poczucie olbrzymiej niesprawiedliwości i czuję się dyskryminowana.
Pisząc odwołanie od Uchwały Rady Wydziału do Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów (patrz: odwołanie od uchwały RW) nie robiłam sobie wielkich nadziei, gdyż za długo jestem w tym środowisku, aby nie wiedzieć, jak to wszystko działa. Moje obawy potwierdziły się.
24 czerwca 2019 r. Centralna Komisja do Spraw Stopni I Tytułów postanowiła utrzymać decyzję odmowną Rady Wydziału nie znajdując podstaw formalnych i merytorycznych do jej uchylenia (patrz: decyzja CK).
Pierwszą kwestią, na którą należy zwrócić uwagę jest długość procesu rozpatrywania niniejszej sprawy przez CK. Odwołanie od decyzji Rady Wydziału Filologicznego UG datowane jest na 30.10.2017r. decyzja zaś w sprawie została podjęta dwa lata później (obecnie obowiązujące prawo zobowiązuje CK do wydania decyzji w ciągu 6 miesięcy od wniesienia odwołania). Treść decyzji została przekazana do mojej wiadomości dopiero 04.12.2019r. Tym samym naruszono art. 21 ust. 2 ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym w zw. z art. 6 k.p.a. i art. 9 k.p.a. oraz art. 12 i art. 36 k.p.a. w zw. z art. 29 ust. 1 zd. pierwsze ustawy o stopniach naukowych w zw. z art. 83 Konstytucji RP, poprzez znaczne przekroczenie ustawowego terminu określonego dla wydania decyzji w postępowaniu odwoławczym przed Centralną Komisją i brak jej doręczenia stronie po wydaniu przez 6 miesięcy, bez zawiadomienia strony i podania przyczyny zwłoki i wskazania nowego terminu załatwienia sprawy.
Należy również zauważyć istotne uchybienia w przeprowadzeniu samego procesu rozpatrzenia odwołania - szczególnie w zakresie jego przejrzystości i celowości. Aktywnością w wymianie informacji o toku sprawy do samego jej końca wykazywałam się jedynie ja. 25.05.2018 r. a więc już po ustawowym terminie wydania decyzji przez CK, zwróciłam się pisemnie (e-mail) do CK z wnioskiem o przekazanie decyzji Komisji. W odpowiedzi, dn. 29.05.2018 r. organ przekazał pisemną informację o fakcie, iż sprawa nie była jeszcze procedowana. Pismo od CK wskazywało, że sprawa odwołania od przedmiotowej decyzji RW UG procedowana będzie na pierwszym powakacyjnym posiedzeniu Sekcji Nauk Humanistycznych i Społecznych w dn. 04.09.2018 - a kolejno przez Prezydium, które podejmie stosowne rozstrzygnięcie. Nie poinformowano więc o kolejnym wyznaczonym terminie załatwienia sprawy a jedynie o następnym jej etapie procedowania. Decyzja – jak wynika z pisma CK miała być przekazana mi niezwłocznie drogą pocztową. Jak wynika z datowania dokumentów, Prezydium CK rozpatrzyło sprawę dopiero 24.06.2019 r. - decyzja zaś została przekazana mi 04.12.2019r. - dopiero na mój kolejny wniosek przesłany do CK dn. 14.11.2019 r. (patrz: pismo upominające do CK).
Oprócz tego naruszono art. 21 ust. 1 ustawy z dnia 14 marca 2003r. o stopniach naukowych i tytule naukowym poprzez jego niewłaściwe zastosowanie, polegające na rozpatrzeniu odwołania od uchwały Rady Wydziału bez rzetelnej oceny zawartych w nim zarzutów, w tym bez zaznajomienia się z uzasadnieniami faktycznymi i prawnymi uchwał Komisji Habilitacyjnej i Rady Wydziału.
W odwołaniu Prezydium CK odrzuciło ustalenia faktyczne (pkt. 1-6 odwołania), wykazujące:
- Nieprawidłowe/nieaktualne podstawy prawne na które powołuje się komisja habilitacyjna w uchwale
- Niedotrzymywanie przez komisję habilitacyjną ustawowych terminów w postępowaniu habilitacyjnym (zarówno terminu recenzowania pracy habilitacyjnej jak i terminu uchwały Komisji Habilitacyjnej)
- Nienależycie i tendencyjnie sporządzony protokół posiedzenia Komisji Habilitacyjnej
- Nienależycie sporządzony protokół posiedzenia Rady Wydziału.
Znaczne uchybienia w procedurze wskazane w odwołaniu zostały uznane przez CK i superrecenzentów za: oczywiste omyłki edytorskie (powoływanie się na nieobowiązujące przepisy, błędne datowania dokumentów) i niemożliwe do spełnienia - a więc nie wiążące przepisy określające terminy w toku postępowania habilitacyjnego.
Konkluzją CK dotyczącą uzasadnienia powyższych uchybień jest fakt, iż w postępowaniu administracyjnym nie mają znaczenia wszystkie zapisy ustawy – a jedynie wybrane. Kwestią decydującą jest jedynie decyzja podjęta przez Komisję Habilitacyjną. Przy obraniu doktryny wybiórczego stosowania przepisów ustawy, można by kwestionować powołanie samej Komisji. Skoro Komisja nie czuje się zobligowana do wydania decyzji w obowiązującym terminie, to w jaki sposób i czy w ogóle CK rozpatrywałaby by odwołanie, jeśli zostałoby ono wniesione po 30 ustawowych dniach od decyzji Komisji Habilitacyjnej?
W odniesieniu do zarzutu braku zachowania terminów wykonania recenzji przez recenzentów Komisji Habilitacyjnej CK pisze: „Należy przy tym dodatkowo zaznaczyć, że jakiekolwiek uchybienia co do terminowości recenzji nie mają wpływu na jej wynik, wręcz czas przygotowania opinii jest dłuższy, a zatem recenzje są bardziej wnikliwe, co może jedynie wpłynąć na ich rzetelność.” Powyższe stwierdzenie kontrastuje z faktem, że posiadający przecież wszelkie niezbędne kompetencje recenzenci potrzebują aż sześć miesięcy, aby napisać cztery - pięć stron recenzji, w której aż roi się od ogólników niepopartych argumentami i sprzeczności - co wykazano w pkt. 8 odwołania i uzasadnieniu (patrz: Odwołanie od uchwały RW). Wykonanie rzetelniej opinii nie polega na przekopiowaniu / skomponowaniu pod tezę uprzednio przygotowanych na potrzeby recenzowania prac ‘części składowych’ - a recenzje prof. Berdychowskiej i prof. Sadzińskiego właśnie tak wyglądają. Zasmuca fakt, że CK wymagająca najwyższych standardów od habilitantów jest tak powściągliwa w stosunku do naukowców, który uzyskali już rangę eksperta. Niezrozumiałym jest fakt wymagania standardów, kiedy stawia się niewątpliwie dyskusyjny zarzut autoplagiatu, argumentując iż jest on w ocenie superrecenzenta prof. S. Gruczy (a także CK) nieetyczny i ostatecznie przekreślający dzieło w kontekście habilitacyjnym, podczas gdy sporządzając opinię recenzenci nie silą się na dołożenie należytej staranności do wykonania zgodnie z dobrymi praktykami i regulacjami prawa opinii, protokołów i przeprowadzenia procesu habilitacyjnego. Podobnie Centralna Komisja w swojej ocenie nie ma wątpliwości co do rzetelności przeprowadzenia procesu odwołania. Nie mają znaczenia naruszenia obowiązującej ustawy w zakresie terminów oraz Konstytucji RP. Być może o należytym i rzetelnym przeprowadzeniu procesu świadczą na przykład:
- Nieznajomość przedmiotowej dziedziny naukowej lub “oczywista” omyłka w decyzji CK, która w treści podtrzymuje decyzję Rady Wydziału Filologicznego UG odmawiającej nadania stopnia naukowego doktora habilitowanego w dyscyplinie literaturoznawstwo - podczas gdy przewód habilitacyjny dotyczył stopnia doktora habilitowanego w dziedzinie językoznawstwa.
- Pismo CK będące reakcją na kolejny monit w mojej sprawie, informujące, że „sprawa dotycząca Pani odwołania od uchwały Rady Wydziału Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego odmawiającej nadania stopnia naukowego doktora habilitowanego w dziedzinie nauk społecznych w dyscyplinie socjologia jest procedowana i znajduje się u recenzenta”
- Argumentacja odnośnie zarzutu autoplagiatu: „Powielanie bowiem przez habilitantkę w niektórych miejscach rozprawy habilitacyjnej przejęcia znaczących fragmentów z wcześniejszych artykułów bez udokumentowania stanowi znamiona autoplagiatu, a ponadto nie spełnia [...] wniesienia w rozprawie habilitacyjnej znacznego wkładu w rozwój danej dyscypliny” - świadczy o nierzetelnym zapoznaniu się z treścią odwołania, gdzie zaznaczono, że wskazane przejęcia nie stanowiły ani znaczących elementów rozprawy habilitacyjnej ani też znacznej jej części. Wykazałam również, iż nie dotyczyły one bezpośrednio meritum rzeczonego wkładu w rozwój dyscypliny językoznawstwa a jedynie stanowiły nieznaczną część wprowadzenia do przedmiotowego wywodu. Do tej argumentacji odwołania nie odniósł się żaden z superrecenzentów.
W kwestiach podniesionych zarzutów formalnych – uzasadnienie odmownej decyzji CK zawiera jedynie opinie osób niekompetentnych w dziedzinie prawa administracyjnego. Argumentacja do podniesionych zarzutów nie zawiera również żadnej podstawy prawnej. Za własną przyjęła Centralna Komisja stwierdzenie osoby nie posiadającej odpowiednich kompetencji w dziedzinie prawa - dr. hab. Beaty Mikołajczyk, argumentację: „że uszczerbki formalne nie miały żadnego wpływu na negatywną uchwałę Rady Wydziału”. Powyższa argumentacja została również podniesiona przez innego z superrecenzentów. Następnie CK zaprzecza samej sobie stwierdzając, iż „w postępowaniu Komisji Habilitacyjnej, jak i Rady Wydziału nie stwierdzono żadnych uchybień formalnych.”
CK w uzasadnieniu decyzji powołuje się na kryteria ustawowe oceny osiągnięć naukowych w procesie habilitacyjnym (art. 16 ustawy z dnia 14 marca 2003r.):
1) Posiadanie stopnia doktora
2) Posiadanie osiągnięć naukowych bądź artystycznych, uzyskanych po otrzymaniu stopnia doktora, stanowiących znaczny wkład autora w rozwój określonej dyscypliny naukowej lub artystycznej – przy czym osiągnięcie naukowe może być:
- Dzieło opublikowane w całości lub w zasadniczej części, albo cykl publikacji powiązanych tematycznie
- Zrealizowane oryginalne osiągnięcie projektowe, konstrukcyjne, technologiczne lub artystyczne
- Część pracy zbiorowej, jeżeli opracowanie wydzielonego zagadnienia jest indywidualnym wkładem osoby ubiegającej się o nadanie stopnia doktora habilitowanego
- Istotna aktywność naukowa lub artystyczna
Ponadto w uzasadnieniu CK wyjaśnia, że w ocenie akademickiego dorobku kieruje się “wewnętrznymi kryteriami” nie precyzując w uzasadnieniu decyzji, jakie wewnętrzne kryteria zostały spełnione, a jakie nie, informując jedynie, że w niniejszej sprawie wszystkie wątpliwości zostały przez Wewnętrzną Komisję rozstrzygnięte.
W opiniach superrecenzentów nie jest wskazana metodologia oceny dorobku. W podniesionej argumentacji dominuje za to przestarzałe i szkodliwe dla polskiej nauki stwierdzenie, iż warunkiem koniecznym do potwierdzenia wkładu w rozwój dyscypliny jest aktywność konferencyjna – dodatkowo aktywność nie jest rozumiana jako prelekcje a organizacja i administracja. Kto uczestniczył w konferencjach naukowych potrafi rzetelnie ocenić ich rzeczywisty wkład w rozwój nauki.
Należy dodać, że CK nie udostępniła mi szczegółowych opinii superrecenzentów. W uzasadnieniu nie podaje kryteriów ani argumentacji superrecenzentów w sprawie oceny dorobku, odnosi się jedynie do ich końcowego stanowiska w tej kwestii. Z uzasadnienia wynika, że nie było jednomyślności w stanowiskach dwóch rzeczoznawców. Prof. Sambor Grucza całkowicie poparł decyzję komisji habilitacyjnej dodając, że w jego opinii zakres poznawczy i nowatorski przedłożonej rozprawy habilitacyjnej jest w wielu miejscach ograniczony. Jest to dla mnie tym bardziej zaskakujące, ponieważ nie poparł swojej opinii żadnymi dowodami. Dziedzina, którą się zajmuję – psycholingwistyka, jest sama z siebie nowatorska z racji tego, że jest bardzo młodą dziedziną interdyscyplinarną i nie figuruje nawet w wykazie dyscyplin naukowych Centralnej Komisji. Jak pisałam wyżej moja praca dostarczyła dowodów empirycznych potwierdzających rozważania teoretyczne, a więc nie tylko jest twórcza, ale dodatkowo wnosi coś nowego do nauki. Monografia dotyczy problemów, które są w fazie badania i potwierdzania.
Prof. Grucza natomiast zajmuje się lingwistyką tekstów i języków specjalistycznych odmieniając ją przez wszystkie przypadki w swoich monografiach i artykułach (w których nawet tytuły się powtarzają), dziedziną zbadaną tak wnikliwie i dokładnie, że trudno sobie wyobrazić, aby można było natknąć się na jakiś nowy problem. Można jedynie w nieskończoność analizować teksty bez przyczyniania się do postępu w tej dziedzinie. Dlatego też w swojej monografii skoncentrowałam się na psycholingwistycznym podejściu do procesu tłumaczenia, a nie czysto lingwistycznym, gdyż ten obszar jest również bardzo dobrze zbadany.
Drugi rzeczoznawca prof. M. Kotin wydał pozytywną opinię w mojej sprawie zwracając również szczególną uwagę na fakt wycofania się dwóch recenzentów, tzn. prof. R. Sadzińskiego i prof. G. Łopuszańskiej (patrz: Recenzja Łopuszańska, Recenzja Sadziński) ze swoich pozytywnych konkluzji podczas posiedzenia komisji habilitacyjnej. Również w kwestii sztucznego tworu – autoplagiatu – stwierdził, iż „autor ma nieograniczone prawo do wykorzystywania własnych badań w każdej swojej pracy”. Wobec zaistniałego faktu, czyli dwóch odmiennych stanowisk, powołano dr hab. Beatę Mikołajczyk, która „w pełni zgodziła się z konkluzjami przedstawionymi zarówno w poszczególnych recenzjach i opiniach jak i protokole z obrad Komisji Habilitacyjnej oraz uchwale Rady Wydziału” i tym samym przypieczętowała mój los.
W uzasadnieniu CK można również przeczytać, iż „zły stan zdrowia Habilitantki nie może stanowić argumentu sprzyjającego podejmowaniu decyzji o nadaniu stopnia lub tytułu naukowego.” Całkowicie się z tym zgadzam i nigdy od nikogo nie oczekiwałam tzw. „taryfy ulgowej”, dlatego też jako oryginalne osiągnięcie wskazałam monografię, a nie aktywność naukową. Biorąc pod uwagę wyżej wymienione kryteria ustawy, spełniłam warunki otrzymania tytułu doktora habilitowanego. Z powodu wrażliwego układu nerwowego i ograniczonej wydajności organizmu nie mogę uczestniczyć w konferencjach i produkować artykuły na taką skalę jak prof. Grucza. Ja uważam, że nauka idzie do przodu dzięki nowym, innowacyjnym, niezbadanym problemom, a nie ilościowym powielaniem tych samych kwestii. Jeśli badacz idzie na ilość, to cierpi na tym zawsze jakość. Moja monografia otrzymała 3 pozytywne recenzje (wliczając recenzję wydawniczą prof. A. Sopaty, która zajmuje się również kwestiami psycholingwistycznymi), a jedynie 1 negatywną. W żadnej recenzji nie zarzucono mi, że monografia niewiele wnosi do nauki. Podczas procedowania mojej sprawy przez CK również nie było jednomyślności, dlatego powołano kolejnego recenzenta, aby rozstrzygnąć spór na moją niekorzyść.
Reasumując można stwierdzić, że najważniejsze w polskiej nauce są konferencje. Jak bierzesz w nich udział, to wyrabiasz sobie kontakty, masz co wpisać w dorobek naukowy, dostajesz dofinansowanie, no i dajesz do zrozumienia, że zależy Ci na tym, aby wejść w ten świat / układ. Powinieneś to robić tym bardziej, jak nie pochodzisz z rodziny profesorskiej lub nie masz w dalszej rodzinie żadnych profesorów. Jeśli jesteś niepełnosprawny, to w ogóle daj sobie spokój z nauką w Polsce, bo spotkasz się głównie z niechęcią i dyskryminacją. Najbardziej jednak komiczny wydaje się argument autoplagiatu, o który zapewne posądzić można by było każdego profesora, gdyby tak prześwietlić ich dorobek naukowy, a który został chyba celowo wymyślony, aby eliminować niewygodne osoby. Tajemnicą poliszynela nie jest, że zarzut „autoplagiatu” jest koszmarem habilitantów, gdyż powszechnie wiadomo, że jego stosowanie w przypadku komisji habilitacyjnych jest typowym zabiegiem mającym na celu zdyskredytowanie habilitanta w obliczu braku innych merytorycznych argumentów. Swoją drogą, ciekawe jak wypadłby podobny audyt treści publikowanych przez członków komisji tak ortodoksyjnie podchodzących do autoplagiatu?
Wystarczy, że podpadniesz układowi, to nie masz szans. Pokazała to właśnie moja sprawa. Jednym z członków komisji była osoba, która w czasie pełnienia funkcji Dyrektora Instytutu Filologii Germańskiej UG nękała mnie i dyskryminowała z powodu choroby. Mimo, iż zgłaszałam to Prodziekanowi, nie zmieniono składu komisji. Po dwóch pozytywnych recenzjach dziwnym trafem z dużym opóźnieniem nadeszła recenzja, z której można wywnioskować, że recenzentowi zależało na znalezieniu jakiś „haków” w celu napisania negatywnej konkluzji. Następnie recenzenci, którzy pozytywnie zaopiniowali mój dorobek naukowy, nagle zmienili zdanie i głosowali przeciwko nadaniu mi tytułu doktora habilitowanego. Po napisaniu odwołania do Komisji Centralnej do Spraw Stopni i Tytułów dochodziły do mnie głosy współczucia profesorów i badaczy z różnych części Polski, którzy próbowali mnie pocieszyć czy pomóc. Najgorsze jest to, że pisząc odwołanie wiedziałam, że nic nie wskóram, ponieważ w Centralnej Komisji są również osoby powiązane ze środowiskiem mojego instytutu. Na koniec pozostaje pytanie: jaką można mieć motywację do dalszej pracy naukowej po takich przeżyciach?
Komentarze
Jeśli chodzi o komentaż #Abc, to chyba pan/pani nieuważnie czytał. Bohaterka nie twierdzi że tytuł jej sie należy bo choruje, tylko usprawiedliwia chorobą brak aktywności konferencyjnej, która nie jest nawet kryterium ustawowym warunkującym przyznanie tytułu.
Doktor przystępujący do habilitacji powinien wiedzieć, że musi napisać X książek, zdobyć Y punktów i uczestniczyć w Z konferencjach.
Na moim były wydziale punkty za publikacje wprowadzono w 2004 r.!
Dziecko w podstawówce wie, że aby zaliczyć test musi zrobić 30% zadań poprawnie. A habilitant nie wie nic...
Trudno też by było publikować niemieckojęzyczne artykuły w Ameryce...
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.